To nowa, niebezpieczna faza pandemii – ostrzega Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Po pół roku walki z koronawirusem liczba przypadków choroby COVID-19 przekroczyła 9 mln. W minioną niedzielę zgłoszono 183 tys. nowych, najwięcej od początku epidemii. Zmarło już 468 tys. osób.

Według badaczy z londyńskiego ­King’s College lockdown ocalił życie ponad 3 mln Europejczyków. Ale po trzech miesiącach ludzie i gospodarki mają dość zamknięcia; choć wciąż trwa początkowy etap pandemii, wszędzie na Zachodzie restrykcje są znoszone. Wirus stał się nową normą – najbliższe dni pokażą, czy aby epidemia nie wymknęła się spod kontroli i zamiast zakazów wystarczy zdrowy rozsądek. Polski minister zdrowia prognozuje, że podczas jesiennej drugiej fali zakażeń nie wrócimy do zamknięcia, choć maseczki znów będą obowiązkowe. Jednak patrząc na to, z jaką dezynwolturą traktujemy ich noszenie w pociągach czy kościołach, oraz na rosnące zwątpienie niekonsekwencją zaleceń władz, trudno o optymizm.

Niepewność rośnie tym bardziej, że wskazywane jako modele do naśladowania państwa popadają na nowo w kłopoty. W niedzielę 25 przypadków COVID-19 zdiagnozowano w Pekinie (władze otoczyły kordonem całe dzielnice miasta), 48 – w Korei Południowej. Wirus wrócił do Nowej Zelandii, której premier przedwcześnie ogłosiła koniec epidemii i zaczęła kampanię przed wrześniowymi wyborami.

W USA (najwięcej, 2,3 mln przypadków), gdzie prezydent Trump kontestuje zagrożenie, wprowadzane przez poszczególne stany ograniczenia wielu Amerykanów uznaje za zamach na wolność. Z kolei Szwecja, wychwalana często za brak restrykcji, jest jedynym oprócz Polski państwem Europy, które szczyt zakażeń zdaje się mieć przed sobą. Zagadką pozostaje liczba przypadków w Afryce subsaharyjskiej – stosunkowo niska nawet po uwzględnieniu możliwego niedoszacowania (mało testów) i niższej średniej wieku populacji.

A dobry przykład? W cieniu ciężko doświadczonej przez COVID-19 Hiszpanii, swoje granice otworzyła w niedzielę Słowacja – być może najlepiej zarządzany w czasie epidemii kraj Europy. Ścisła i merytoryczna współpraca lekarzy z władzami sprawiła tu, że już w połowie marca, nie bacząc na opinię WHO, na podstawie lokalnych badań zalecono zakładanie maseczek, ogniska epidemii wygaszano zaś zamykając czasowo granice powiatów. Efekt: 1587 chorych, tylko 28 zmarłych (w przeliczeniu na mieszkańca najmniej w Europie, trzykrotnie mniej niż druga w tym rankingu ­Albania).

 Magazyn „Nature” zapowiedział tymczasem przełom w walce z koronawirusem – deksametazon, substancja stosowana jako środek przeciwzapalny i przeciwalergiczny, wydaje się ograniczać śmiertelność. Choć wyników badania jeszcze nie opublikowano, wygląda ono solidnie; brało w nim udział kilka tysięcy osób, u pacjentów podłączonych do respiratorów deksametazon zmniejszył śmiertelność o jedną trzecią. Niestety, ten sam „Nature” donosi o spadku liczby przeciwciał u ozdrowieńców po 2-3 miesiącach. Nie jest to wprawdzie jednoznaczne z tym, że przechorowanie daje tylko krótkotrwałą odporność na wirusa (tego wciąż nie wiadomo), ale przynajmniej podważa sensowność stosowania takich rozwiązań jako „paszportów immunologicznych”. Co gorsza, nawet u osób, które przechodzą COVID-19 bezobjawowo, stwierdzono zmiany w płucach (u ponad połowy zakażonych). Trwają prace nad szczepionkami i lekami (naukowcy opracowali już wstępny model, jak powinny działać) – ale to wciąż początek. Z wirusem pozostaniemy na długie miesiące, jeśli nie na lata.

Źródło: Tygodnik Powszechny, autor Marcin Żyła